Ci, którzy dotarli do
analizy ostatniego rozdziału Szklanego
tronu, wiedzą, że obiecałam nasz rychły powrót. Na razie jednak musimy
wspólnie z Ciemną Gwiazdą zmierzyć się z ostatnimi piętnastoma rozdziałami
drugiego tomu, toteż stwierdziłyśmy, że uraczymy was czymś innym, choć
oczywiście związanym z treścią bloga. Panie i panowie, zapraszam na odcinek
specjalny!
Na początek przyjrzyjmy
się przedstawieniu autorki znajdującemu się na samym końcu Szklanego tronu.
Oto Sarah J. Maas
Sarah pochodzi z Nowego Jorku, ale
obecnie mieszka na kalifornijskiej pustyni. Szklany tron jest pierwszą
opublikowaną przez nią powieścią, choć jej twórczość od dawna cieszy się
popularnością w internecie. Wielu fanów autorki śledzi historię świata
Szklanego tronu na www.fictionpress.com od samego początku – Sarah zamieszczała
tam pierwsze próbki, gdy miała zaledwie szesnaście lat.
Jeśli ktoś w ciągu
analizy miał wrażenie, że struktura Szklanego
tronu i kreacja głównej bohaterki przypomina mu standardowe opko, ten już
wie, skąd brały się jego uczucia.
Rzeczywiście, zgodnie z powyższymi
informacjami, powieść przed wydaniem była publikowana na internetowym serwisie
pod nazwą Queen of Glass. Nazwa nie
jest jednak jedyną rzeczą, jaka różni oryginalną wersję od tej wydanej w dwa
tysiące dwunastym roku. Otóż przed wydaniem Szklanego
tronu, Maas przepisała całą powieść od początku, zmieniając w niej bardzo
wiele wątków. Nie czytałam oryginału – i brońcie mnie przed nim, bo nawet fani
autorki wydają się za nim nie przepadać – ale dzięki wiki znam kilka
zasadniczych różnic między dwiema wersjami naszego ukochanego dzieła. Queen of Glass łącznie ma siedemdziesiąt
dziewięć rozdziałów i nie ciągnie się przez kilka tomów. Protagonistka
ostatecznie kończy w nim z Dorianem, a Rowan, który pojawi się w trzeciej
części i – spoiler – będzie jej partnerem, w opowiadaniu… był jej kuzynem.
Jeśli ktoś zna język
angielski i jest zainteresowany oryginalnym opowiadaniem Maas, można bez trudu
znaleźć je w sieci. Pozwólcie, że my z Ciemną Gwiazdą nie będziemy się nim
zajmować, wszak przeanalizowanie wszystkich tomów Szklanego tronu zajmie nam już dostatecznie wiele czasu. Szkoda nam
go marnować jeszcze na bawienie się w tłumaczy i wytykanie błędów młodziutkiej
wówczas autorce.
Wróćmy jednak do meritum,
czyli do genezy powstania Szklanego tronu.
Szczerze przyznają, że jestem pełna podziwu dla autorki, wszak przepisanie
całego swojego dzieła od początku to na pewno czasochłonne oraz trudne zadanie.
Tym smutniej, iż ostateczny efekt jest równie mizerny. Mam wrażenie, że
większość słabych powieści zaczyna jako opka, wystarczy pomyśleć choćby o
niesławnym After, 50 twarzach Grey’a czy nawet serii Miasto kości (tu odsyłam do analizy Darów ałtorki Rosalii). Zastanawiam się,
czemu tak jest? Czy chodzi o samą formę, którą trudno przenieść na papierową
wersję? A może problem stanowią czytelnicy? Wszak na platformach blogerskich
zazwyczaj dominują bardzo młode osoby, których gust jest jeszcze niewyrobiony.
To, że oni entuzjastycznie i często bezkrytycznie przyjmą twoje dzieło może dać
fałszywe przekonanie o poziomie swojego warsztatu. Tym bardziej, że z tego, co
czytałam, obecnie Sarah J. Maas nie pozwala na wprowadzanie poprawek do swoich
książek. Tak było chociażby w przypadku jej najnowszej powieści, Księżycowego miasta, które bardzo mocno
skrytykowały na polskim booktubie choćby Bestsellerki. Stąd przypuszczam, że
wraz z wydawaniem kolejnych książek, pani Maas zamiast wznosić się na wyżyny
swoich umiejętności, będzie przeżywała regres. Nawet cytaty promujące jej
kolejną zapowiadaną powieść brzmią bliźniaczo podobnie do tych, które pojawiały
się w jej poprzednich dziełach.
Dla
porównania cytat z angielskiej wersji Dworu
cierni i róż: „I would not be weak, or helpless again I would not, could not be
broken. Tamed.”
Jak więc widać, z jednej
strony nasza autorka przeszła długą drogę od nastolatki publikującej w sieci,
do autorki kopiującej własne cytaty oraz pomysły. Dobrze to będzie zresztą
widać przy okazji drugiego tomu, który mamy nadzieję za jakiś czas zacząć tu
publikować.
Jednak warto mieć z tyłu
głowy, że są pozytywne przykłady przepisywania blogów z opowiadaniami na
„prawdziwe” książki, jak chociażby wychwalane przez czytelników i krytyków Metro
2033 Głuchowskiego. Autor też musiał je znacząco zmieniać i wydłużać, bo
podobno oryginał nie pasował do profilu wydawnictwa, a fani po przeczytaniu
pierwszej wersji chcieli więcej (spoiler – w wersji blogowej główny bohater
ginie). Dodajmy, że tak jak Maas, pisał dzieło jako nastolatek. Tylko tutaj
była o tyle ciekawa sprawa, że Głuchowski tworzył Metro 2033 wraz z czytelnikami, którzy dzielili
się swoją fachową wiedzą, na przykład na temat metra czy broni palnej. Pewnie
dlatego wpadł na pomysł, by inni autorzy pisali książki w ramach jego
uniwersum.
Może po prostu Maas
brakowało krytycznego feedbacku tak jak ten, który dostał Głuchowski?
Część pierwsza odcinka
specjalnego za nami. Przejdźmy do następnej, czyli… wywiadu.
Co zainspirowało cię do napisania Szklanego tronu?
Pomysł przyszedł mi do głowy w 2002
roku, gdy miałam zaledwie szesnaście lat. Jestem wielką fanką filmów Disneya i
przepadam za nagrywanymi do nich ścieżkami dźwiękowymi. Pewnej nocy słuchałam
muzyki do Kopciuszka i zwróciłam uwagę na fragment towarzyszący ucieczce
głównej bohaterki z balu. To utwór mroczny i pełen napięcia. Przyszło mi
wówczas do głowy, że pasowałby do filmu o wiele lepiej, gdyby Kopciuszek zrobił
na balu coś okropnego. Może na przykład okradł księcia. Albo, co gorsza, był
zabójczynią usiłującą go zgładzić? Niespodziewanie pomysły zaczęły się mnożyć.
Kim była Kopciuszek-zabójczyni i skąd się wzięła? Kto chciał zabić księcia?
Dlaczego wysłano akurat ją? Co by się z nią stało, gdyby rzeczywiście zabiła
księcia? I tak oto powstały Celaena Sardothien i Szklany tron. Odpowiadając na te pytania, uświadomiłam sobie, że ów
brzemienny w skutki bal należałoby poprzedzić długą historią, która mogłaby
stać się osobną książką. Pracowałam nad nią przez dziesięć lat i Szklany tron z alternatywnej historii
Kopciuszka szybko przekształcił się w epicką powieść z gatunku fantasy, ale tu
i ówdzie wciąż pobrzmiewają nawiązania do klasycznej opowieści.
Inspiracja muzyką oraz
klasycznymi baśniami to moim zdaniem świetne tropy. Z jednej strony już rysują
nam pewną fabułę oraz wątki, z drugiej dają możliwość do przekształcania ich
według własnego upodobania. Sama bardzo lubię, kiedy uda mi się dostrzec w
powieści czy wierszu nawiązania do mitologii, Biblii czy choćby wspomnianych
już baśni.
Czemu więc Szklany tron wzbudził we mnie takie
pokłady irytacji oraz zażenowania? Cóż, w pierwszej kolejności trzeba się
zastanowić, za co cenimy oryginalnego Kopciuszka.
Zignorujmy oczywiście nostalgię. Myślę, że większość z nas nie potrafi inaczej,
jak tylko kibicować bohaterce, która od dziecka ma pod górkę – umiera jej matka,
po czym ojciec żeni się z okropną macochę, która czyni z Kopciuszka pomywaczkę.
Mimo to dziewczyna nie traci ducha, nie staje się rozgoryczona czy rozgniewana.
Wciąż pozostaje marzycielską, a przy tym wypełniającą gorliwie swoje obowiązki
osobą. Dla wielu współczesnych ludzi postawa Kopciuszka jest bierna i jej nie
rozumieją. Obejrzałam na ten temat bardzo interesujący video esej, którym nie omieszkam
się z wami podzielić.
W wielkim skrócie –
autorzy eseju zauważają, że to nie Kopciuszka powinniśmy się czepiać, wszak
jest ona w tej sytuacji wyraźną ofiarą. Powinniśmy raczej szanować ją i
podziwiać, że lata pogardy ze strony macochy i przyrodnich sióstr nie odebrały
jej nadziei oraz marzeń. Ostatecznie, dzięki pomocy chrzestnej matki oraz
własnej determinacji, Kopciuszkowi udaje się dotrzeć na wymarzony bal, a
później wyjść za mąż za księcia i uzyskać w ten sposób upragnioną wolność. Co
więc wynika z tej baśni? Że dzięki ciężkiej pracy, dobremu sercu i marzeniom
można osiągnąć swoje cele. Że nie warto tracić ducha nawet w dramatycznych
sytuacjach. Oczywiście, dla nas, cynicznych, pesymistycznych dorosłych ten
przekaz może być naiwny. Jednak czy właśnie płynąca z niego nadzieja nie jest
nam tak bardzo potrzebna? Nawet, jeśli wiemy, że świat nie jest czarno-biały,
miło jest móc spojrzeć na niego z takiej perspektywy. Zobaczyć, jak dobro
triumfuje. Ciche, skromne dobro, nie zaś rozbuchane ego i brutalność.
Tu zręcznie przechodzimy
do Celinki. Nie ma ona podstawowych cech oryginalnego Kopciuszka, czyli
skromności i życzliwości. Od samego momentu poznania jej, dostrzegamy, że
troszczy się głównie o swój wygląd i zionie nieuzasadnioną chęcią krzywdzenia
wszystkich wokół. Pomimo pracy w kopalni, jej ego ma rozmiar galaktyki i każda
najmniejsza sugestia, że bohaterka nie jest tak cudowna, jak sama uważa, jest
przez nią traktowana jak śmiertelna obraza. Celinka przegrywa więc na
najważniejszym dla oryginalnego Kopciuszka polu – nie mamy za c o ją lubić. Kiedy
zaś główny filar, na którym opiera się opowieść, jest niestabilny, reszta
niewiele może mu pomóc. Zwłaszcza, że jak już wiemy, pozostałe elementy Szklanego tronu czynią go jeszcze
gorszym. Świat przedstawiony jest niespójny oraz nieciekawie pokazany, bohaterowie
to wydmuszki, antagoniści są wiadomi od samego początku, a dialogi to cyrk na
kółkach. Pomysł Kopciuszka-zabójczyni miał duży potencjał, który ostatecznie
został jednak zaprzepaszczony przez nielogiczne pomysły fabularne i zbytnie
skupienie na wątku miłosnym, który też donikąd nas przecież nie zaprowadził.
Wybierz pięć postaci z kina, książki lub świata
rzeczywistego, które zaprosiłabyś na przyjęcie?
Tylko pięć? Cóż, zdecydowanie
wybrałabym Kleopatrę, ponieważ mam do niej mnóstwo pytań. Twórcy i historycy
przedstawiają ją na wiele sposobów, ale mnie ciekawi, kim była naprawdę.
Zaprosiłabym również Hala Solo z Gwiezdnych wojen i Gandalfa z Władcy
pierścieni, bo uwielbiam ich obu i sporo bym zapłaciła, aby ujrzeć, jak ich
osobowości ścierają się ze sobą (i z Kleopatrą!).
Całe szczęście, że Maas
sama nie popełniła fanficka o podobnym spotkaniu, bo po sprzeczkach z tego tomu
chyba bym umarła z zażenowania, widząc, jak odziera wszystkie te postaci z ich
godności.
Po pierwsze, jak chcesz
się przedstawić jako oczytana w źródłach historycznych, to podaj numer władcy,
bo trochę tych Kleopatr rządziło w Egipcie, a ta najpopularniejsza była VII. Po
drugie, to trochę banał z tym przedstawieniem postaci historycznych, bo co
osoba (nawet specjalista) to opinia, mniej lub bardziej oparta na jakiś
dowodach. Tak, są bardziej kontrowersyjne postacie w historii, ale w końcu
historię tworzą ludzie, którzy mają swoje plusy i minusy, a wiecie, jak czasem
różnie odbieramy dane osoby.
Dam przykład odbiegający
od historii, by wam lepiej to zobrazować. W gimnazjum zmienili nam nauczycielkę
od chemii. Pamiętam jaki szał na nią miała cała klasa, bo kobieta była
wyluzowana i próbowała docierać do młodzieży. Ja natomiast za nią nie
przepadałam – nie trafiały do mnie jej tłumaczenia do tego stopnia, że zaczęłam
uczyć się z książek, a nie z notatek. Moim zdaniem jej autorytet był zerowy, co
próbowała nadrobić byciem „fajnym”. A cóż, akurat jej bycie „c00l” odbierałam
jako żywy przykład memu: „how you do fellow kids”. Nawet samo ubieranie się w
dresy odbierałam jako coś niepoważnego.
Nie chcę zabrzmieć jak
student prawa lub psychologii, ale akurat jestem na historii i uwierzcie mi,
kiedy popytacie wykładowców albo nawet poczytacie książki naukowe, to
zobaczycie, że czasem ich zdania są bardzo rozbieżne. Nawet nie wiecie, jaką
szkodę robi „szkolne” zerojedynkowe postrzeganie postaci historycznych (poza
drobnymi wyjątkami, jak w przypadku Polski Poniatowski). Jako, że pewnie
większość z was miała styczność z polskim systemem nauczania, a przy tym nie
jesteście pasjonatami historii, to chociażby poczytajcie sobie współczesne
naukowe publikacje na temat Zygmunta III Wazy. Możecie się bardzo zdziwić.
Co do Kleopatry VII…
Zaznaczę na początku, że starożytność to moja druga znielubiona epoka po XX
wieku, a nie miałam żadnych zajęć ze specjalistami od rzeczy związanych z tą
postacią. Wydaje mi się, że kultura (znalazłam informację, że
najprawdopodobniej twórczość Wergiliusza tak ją spopularyzowała) mocno wpłynęła
na sławę Kleopatry VII, a jej rola była rzeczywiście umniejszana w
starożytności czy w średniowieczu (mógł wpłynąć na to fakt, że była babą i nie
była lubiana w Rzymie za romans z Cezarem),
ale nie nazwałabym jej jakąś niesamowicie wybitną władczynią. Była świetnie
wykształcona i do pewnego momentu wiedziała, do kogo się podczepić (albo miała
po prostu farta, bo oficjalny władca Egiptu wspierał Pompejusza, przez co Cezar
szukał przeciwwagi), co wpłynęło na jej wygraną w wojnie domowej z bratem.
Miało to jednak swoje dwie strony medalu, bo przez ścisłą zależność ze
sojusznikami było ryzyko, że poszłaby z nimi na dno. Romans z Antoniuszem to
potwierdził. Jedynie zgodzę się z Maas o tyle, że im dalej w las (w sensie im
mamy dawniejsze wydarzenia), tym mamy mniej źródeł historycznych i rozmowa z
samą Kleopatrą dałaby sporo historykom. Na pewno wyciągnęliby więcej ze spotkania niż pani Sarah, która nie ma
wykształconego aparatu krytyki historycznej. Jakby co, to nie jest chamski
zarzut, bo wiem, że autorka Szklanego
Tronu nie ma wykształcenia w tym kierunku. Z drugiej strony Kiera Cass
skończyła historię, a w życiu bym jej nie dała możliwości przeprowadzenia
wywiadu z postacią historyczną, po tym jak zrobiła dystopijne USA z monarchią o
silnej władzy króla. To tak na marginesie.
Jak Maas zna Hana Solo,
to mogłaby dokładniej obejrzeć klasyczną trylogię Gwiezdnych Wojen, by zobaczyć, co uczyniło z niego lubianą i DOBRĄ
postać (do tego stopnia, że okupuje rankingi najlepszych postaci filmowych), bo
ma parę cech wspólnych z Celinką (przestępcy, zarozumiali). Zasadnicza różnica
jest taka, że Hanowi wydaje się, że jest egoistą, a Celinka nim jest. Solo
daleko do ideału, a nie robi przy tym z siebie świętej krowy, tylko jest bardzo
pragmatyczny. Przez to jest bardzo ludzki i łatwo można go darzyć sympatią.
Jest również cholernie charyzmatyczny oraz wygadany, ale myślę, że częściowo to
zasługa świetnej gry aktorskiej Harrisona Forda. Piszę to jako osoba, której daleko do
bycia fanatykiem tego uniwersum, a filmy oglądałam ostatni raz z cztery lata
temu, więc mam świadomość, że nie jest to najlepszy opis Hana Solo.
Mój partner, który jest
fanem uniwersum dodałby, że Solo jest lubiany przez to, że przeszedł przemianę
z samolubnego przemytnika do empatycznego bohatera kosmosu oraz przez to, że… ma
Sokoła Millenium, a w Gwiezdnych Wojnach
statki kosmiczne są często powiązane z postaciami. W filmie Solo również pokazano, że został
wykorzystany i jego bycie bucem było maską, by radzić sobie w życiu.
Zaprosiłabym również Buffy Postrach
Wampirów, ponieważ jest ona jednym z powodów, dla których lubię pisać i czytać
o silnych bohaterkach.
Żałuję, że Maas nie
porobiła więcej notatek podczas seansu tego serialu, bo sama go oglądałam
(dawno temu, ale coś tam pamiętam) i jakoś byłam w stanie polubić
protagonistkę, w przeciwieństwie do Celinki. Buffy, którą przecież łatwo byłoby
uczynić Mary Sue, ze względu na to, że była wybrańcem i z tego tytułu posiadała
większą siłę i tym podobne, pozostawała jednak przede wszystkim zwykłą
dziewczyną. Trochę zagubioną, chwilami niezręczną, często samolubną, ale
niezwykle ludzką, co było zarazem jej największą zaletą oraz wadą. Również jej
interakcje z rodziną i przyjaciółmi były doskonale napisane oraz przepełnione
chemią, której w Szklanym tronie
nigdy nie uświadczyłam. Trudno jednak porównywać Maas do świetnego scenarzysty,
jakim jest Joss Whedon, czyli człowiek odpowiedzialny między innymi za Avengers czy Toy Story.
I nieważne, czy lubicie
wymienione przez Laptopcjusza produkcje, to zauważcie, że akurat postacie i
relacje międzyludzkie są w nich bardzo dobrze napisane. W przeciwieństwie do
tych z książek Maas.
Piątym gościem byłaby J.K Rowling,
ponieważ jest dla mnie ważnym źródłem inspiracji, a jej książki wniosły do
mojego życia wiele dobrego.
Szkoda, że nie nauczyłaś
się od niej czegoś o budowaniu świata przedstawionego. Owszem, ludzie robią
filmiki z serii Dziury fabularne w Harrym
Potterze, ale nadal jest to jedna z największych serii fantasy, do których
czytelnicy bezustannie wracają. Moja siostra na przykład przeczytała tego lata
wszystkie tomy w ciągu kilku dni i nadal zachwycały ją tak samo. Nawet, jeśli
są tam pewne kwestie budzące pytania, to nie psują one frajdy z poznawania
Hoghwartu i świata czarodziei. U Maas nie ma nawet czego poznawać. Jej świat
jest równie kolorowy co szafa Gargamela.
Kto jest dla ciebie największą bohaterką wszech czasów?
Bardzo trudne pytanie. Gdybyśmy brali
pod uwagę wojowniczki, na pierwsze miejsce zdecydowanie wysuwa się Eowina z
Władcy pierścieni. Wspomnienie jej walki z Królem Nazguli nadal sprawia, że
przechodzą mnie dreszcze.
Dlatego właśnie większość
pojedynków i dyscyplin w swojej powieści Maas zupełnie zignorowała, zamiast
choć trochę się wysilić oraz je ciekawie przedstawić.
W pozostałych kategoriach zwycięża
jednak Scarlett O’Hara, wspaniale przedstawiona, złożona postać, która nie
zawaha się przed niczym, aby osiągnąć swój cel.
„Tak jak moja Celinka,
tak jak moja Celinka!”.
Wybaczcie, nie czytałam
ani nie oglądałam Przeminęło z wiatrem,
więc nic więcej tu dodać nie mogę. Jeśli ktoś się lepiej zna, niech wypowie się
w komentarzach, chętnie zobaczę, co wy myślicie o wywiadzie z Maas.
Ja nie czytałam ani nie
oglądałam, ale czytałam na czym polega fenomen Scarlett. Dziewczyna jest
postacią niejednoznaczną, często amoralną, którą albo się kocha, albo
nienawidzi (na dowód – choćby moja mama jej nie znosi i nazywa ją rozkapryszoną
babą), ale paradoksalnie przez to ludzką. Widzimy też jej cały przekrój życia
od młodości do starości, a nie parę lat, a co za tym idzie, jej przemiany.
Wydaje mi się, że Maas chciała osiągnąć podobny efekt z Celinką, ale coś nie
wyszło – zabójczyni w przeciwieństwie do Scarlett robi rzeczy głównie
jednoznacznie źle moralne, jest Mary Sue, nie czuć od niej żadnej prawdziwej
empatii i nie widzimy wielu lat jej życia, a samą młodość. Nawet jak się nie
lubi Scarlett jak moja mama, to sama moja rodzicielka przyznaje, że Scarlett
chociażby pracowała w pocie czoła na polu. A Celinka? Niech ktoś zrobi to za
mnie, ja mam tu romans (taki mały spoiler do naszej kolejnej analizy).
Celaena w powieści nosi wspaniałe suknie. Jak wyglądałby
twój wymarzony strój na bal?
Naprawdę? ;____; Nawet
teraz będziemy musiały czytać zbędne opisy ciuszków?
Nie, wiecie co? To nasz
blog i dostatecznie się nacierpiałyśmy, więc wspaniałomyślnie zignoruję to
pytanie. Nic nie wnosi do tematu książki i nie rozumiem, po jakiego grzyba w
ogóle znalazło się w tym wywiadzie. Jakbym chciała czytać o ubraniach,
kupiłabym sobie Vouge’a.
Ja akurat jako osoba,
która od dziecka interesuje się modą i jest dla mnie bardzo ważna w moim życiu,
to chciałabym się dowiedzieć, jak autorka ją postrzega. Może wtedy znalibyśmy
przyczynę mnogości opisów kreacji. A tak to zmarnowana okazja, bo samo pytanie
jest... infantylne?
Co doradziłabyś osobie, która chce zostać pisarzem? Jak
brzmiałaby twoja rada numer jeden?
Czytaj, ile możesz, i nigdy nie
przestawaj pisać, bez względu na to, co powiedzą ci ludzie.
A także nie wynoś żadnych
wartościowych lekcji z popkultury, którą się karmisz i ignoruj konstruktywną
krytykę, bo przecież twoja wizja jest najtwojsza.
To z tym czytaniem jest
dosyć ciekawa sprawa, więc wyłuszczę dosyć kontrowersyjny, ale bardzo
interesujący komentarz znaleziony na redlicie… kpopowym. Czytałam o stylach
tańca idoli i jeden użytkownik porównał styl Taeyonga z NCT (jakby ktoś nie
wiedział – jest głównym tancerzem w zespole, a tańca uczył się jako dorosły
chłopak parę lat przed debiutem; można powiedzieć, że jest jakimś fenomenem,
kiedy jest postrzegany jako wybitny idol-tancerz, podczas gdy większość
uznanych idoli-tancerzy uczyła się od dziecka) do swojej siostry, która pisze
opowiadania, nie czytając żadnych książek. Może wydawać się to głupie, ale
dziewczyna przez to, że nie miała żadnego wzoru – tak jak Taeyong – wpadała na
oryginalne pomysły, o których nie pomyślałby profesjonalista. Fakt, te
opowiadania (jak styl tańca Taeyonga) cierpią na pewne braki, które u zawodowca
byłyby nie do przyjęcia, ale na swój sposób są oryginalne na tle konkurencji.
Poniesiesz porażkę tylko i wyłącznie w
chwili, gdy zrezygnujesz.
Trochę tak i trochę nie.
Owszem, pisanie – jak wszystko w zasadzie – jest kwestią warsztatu. Musisz
ćwiczyć, by wyrobić w sobie pewną samoświadomość pisarką, przekonać się, jak
kreować opisy, dialogi i bohaterów. Bez praktyki nic nie osiągniesz. Nie da się
jednak ukryć, że są ludzie mniej i bardziej przystosowani do bycia pisarzami.
Tacy, którzy mają większą swobodą w wyrażaniu swoich myśli i ubieraniu ich w
słowa. Tacy, którzy szybko się inspirują i posiadają wiele interesujących
pomysłów. Wreszcie tacy, którzy są dostatecznie zmotywowani, by się ich
trzymać. Czasami więc samo pisanie nie wystarczy i czasami, co jest bardzo trudne,
lepiej zrezygnować.
Ja rozumiem, że chciała
jakoś zmotywować czytelników. Na swoim przykładzie mogę jednak powiedzieć, że
ludzie po prostu nie lubią czynności pisania i żadna Maas nie podwyższy im
morale. Sama po stworzeniu pierwszego opowiadania rzuciłam pisanie w kąt, bo
bardzo nie spodobał mi się taki sposób artystycznego wyrażania się. Już wolę
rysować albo fotografować.
Gdybyś miała wybrać jedną jedyną książkę, którą wszyscy
ludzie powinni przeczytać, na co byś się zdecydowała?
Hm, jest ich przecież tak dużo! Cóż,
polecam przede wszystkim Ostatniego Jednorożca Petera S Beagle’a, bo to
wspaniała powieść, która za każdym razem powala mnie na kolana.
Nigdy nie miałam okazji
przeczytać tej powieści, ale opis brzmi ciekawie. Zanotuję sobie, bo ostatnio naszła
mnie ochota na jakieś d o b r e fantasy.
Jako, że Maas lubi kraść
nazwy własne od lepszych pisarzy, to w ramach ciekawostki napiszę, że jedna
postać w tej książce nazywa się Celaeno.
Jeśli zaś chodzi o serie, wybrałabym
cykl The Chronicles of Prydain autorstwa Lloyda Alexandra, jeden z wielu
powodów, dla których uwielbiam gatunek fantasy.
A to ciekawe, że kontynent w Dworach Maas
nazywał się Prythian, czyli całkiem podobnie, co nazwa wymienionej przez nią
tu serii. Nic nie chcę mówić, ale może kiedyś zrobimy inny specjalny odcinek
poświęcony nazewnictwu w dziełach tej autorki, bo jest to temat bardzo…
interesujący. I pisząc to mam na myśli, że Maas dosłownie bierze nazwy
świąt/krain z naszego świata i wsadza je do swojego. Można by sądzić, że skoro
tak kocha fantasy, to trochę bardziej zależałoby jej na oryginalności, ale
najwidoczniej tak nie jest.
Dziwne, wydawało mi się,
że preferuje romanse, a fantasy to taka otoczka, by nikt nie pomylił z
harlequinem.
Nie mów hop, Ciemna
Gwiazdo, wszak kolejne tomy jeszcze przed nami. W nich zaś… w nich zaś czekają
nas rzeczy, które się astrologom nie śniły.
Z naszej strony to tyle
na dziś. Dajcie znać, czy podobne odcinki specjalne wam się podobają i czy
życzycie sobie, byśmy napisały jeszcze jakiś przed publikacją drugiego tomu.
Dbajcie o siebie i do
zobaczenia,
Laptopcjusz i Ciemna Gwiazda