Rozdział 67
Myśleliście pewnie, że rozdział sześćdziesiąty szósty był krótki i mało treściwy, prawda? Otóż nie. Przebija go w tym ten rozdział, który liczy sobie, uwaga, uwaga – sto pięćdziesiąt sześć słów.
Pewnie zastanawiacie się, cóż to za scenę przedstawia nam autorka w tym niezwykle rozbudowanym fragmencie. Otóż prezentuje się ona następująco – Chaol przychodzi nad rzekę, wyjmuje z pochwy swój miecz, myśli o tym, co zwykł on uosabiać, po czym wyrzuca go do wody. Koniec.
Doprawdy, ktokolwiek, kto podpisał się jako redaktor tej książki, powinien zmienić imię i nazwisko. Nie siedzę w rynku wydawniczym i nie mam wykształcenia do zajmowania się redakcją czy edycją, ale nawet ja widzę, jak te książki pod tym względem kuleją. Po cholerę zostawiać podobne „rozdziały”, które nic nie wnoszą i są jedynie marnotrawstwem papieru? Po cholerę robić tyle przeskoków, z których większość rujnuje strukturę książki? Serio, czy nikt w oryginalnym wydawnictwie nie miał na tyle rigczu, żeby poważnie porozmawiać z Maas o tym, jak psuje ona własne książki? To już nawet nie jest kwestia subiektywnej oceny, ale zwykłej przejrzystości i estetyki! Rozumiem chęć zarobienia, w końcu dlatego wydaje się książki, ale można zarabiać na d o b r e j literaturze, która zostanie poprawnie zredagowana. W tym wypadku nie ma ani jednego, ani drugiego.
Halo, policja? Proszę przyjechać do Erilei: 177
Royal pussy: 109
If you’re evil and you know it clap your hands: 182
Nowe szaty zabójczyni: 167
Światek z kart: 221
Przez twe ostrza, twe ostrza mordercze oszalałem: 140
Ideałów nie ma, ale jest Celaena: 144
Czy na sali jest lekarz?: 28
Zbędne cięcie: 99
Moda na cytat: 13
Sweet home Taras: 15
*Wiek to tylko liczba: 22
Rozdział 68
Przysięga krwi zakładała uległość tego, kto ją złożył, ale okazało się, że Rowan ma własną interpretację tego słowa. Podczas trwającej dwa tygodnie podróży do najbliższego portu Wendlyn dyrygował Celaeną jeszcze bardziej niż wcześniej, jakby uwierzył, że przynależność do jej dworu daje mu niezbywalne, niepodlegające dyskusji prawo dbania o jej bezpieczeństwo, decydowania o jej krokach i korygowania jej planów.
Po prostu jest Rowanem. Dla mnie to przerażające, a nie słodkie.
Celinka spiera się z księciem na temat samotnej podróży do Adarlanu jako Celinka, a nie Aelin.
A co do Chaola… Cóż, kapitan był kolejnym powodem, dla którego stała teraz w doku i szykowała się do wejścia na pokład. Tego ranka po przebudzeniu zsunęła z palca pierścionek z ametystem. Poczuła błogosławioną ulgę, jakby opuścił ją ostatni z prześladujących ją cieni. Wciąż trzeba było jednak wypowiedzieć te słowa, które nigdy między nimi nie padły, a poza tym dziewczyna musiała się upewnić, że nic mu nie grozi.
Chaol po prostu jest wymieniany na lepszy model. Bądźmy szczerzy.
Lepszy pod jakim względem? Celinka ma żałosny gust, doprawdy.
Przez twe ostrza, twe ostrza mordercze oszalałem: 141
– A więc masz zamiar odzyskać Klucz z rąk dawnego mistrza, odnaleźć kapitana i co dalej?
To ci dopiero uległość.
Rowan i tak do reszty simpiał w porównaniu do brutala z początku książki.
– A potem udam się na północ.
– A ja mam siedzieć bezczynnie na tyłku bogowie tylko wiedzą jak długo?
Tak, bo Laptopcjusz dostał wylewu po analizie twojego treningu z Celinką. Siedź w Wendlyn i nie wracaj.
Dziękuję za wyrazy wsparcia. <3
Dziewczyna przewróciła oczami.
– Rowan, jak by ci to powiedzieć… Rzucasz się w oczy. Jeśli twoje tatuaże nie ściągną niczyjej uwagi, to na pewno zrobią to włosy, uszy, zęby…
Brak manier. Przede wszystkim brak manier.
– Dysponuję też inną formą.
– Chyba ci już mówiłam, że magia tam nie działa. Zostałbyś uwięziony w ptasim ciele. Choć obiło mi się o uszy, że szczury w Rifthold to istne rarytasy, jeśli chciałbyś zmienić dietę na kilka miesięcy.
To jej się udało. Dureń z Rowana, że zapomniał o czymś tak podstawowym jak brak magii.
Fae wbił w nią pochmurne spojrzenie, a potem przyjrzał się statkowi, choć wiedziała, że zeszłej nocy wymknął się z gospody, aby porządnie go zbadać.
– Razem jesteśmy silniejsi niż osobno.
– Gdybym wiedziała, że taki z ciebie marudny uparciuch, nigdy nie pozwoliłabym ci złożyć mi przysięgi wierności.
Lepszy marudny uparciuch niż obrzydliwy brutal…
– Aelin!
Przynajmniej nie zwracał się do niej per „Wasza Wysokość” czy „moja pani”.
Chichi. Spierają się jak stare, dobre małżeństwo. Nawet chłop bije swoją babę za byle bzdury.
– Wracam do Adarlanu, Rowan. Zbiorę resztę mego dworu – naszego dworu! – a potem razem stworzymy największą armię w dziejach świata. Wykorzystam wszystkie znajomości i układy, zarówno swoje, jak i rodziców oraz krewnych. A potem… – Spojrzała na horyzont, za którym krył się jej dom. – A potem zatrzęsę gwiazdami. – Otoczyła go ramionami, jakby składała mu obietnicę. – Dam ci znać, gdy będziesz mi potrzebny. Poczekajmy na odpowiednią chwilę. Zanim ten moment nastąpi, spróbuj się na coś przydać.
Jak już wiemy, jak zakończy się ta książka, to możemy się rozejść.
A nie, czekaj.
Fae pokręcił głową, ale złapał ją mocno i zmiażdżył w uścisku. Odsunął się nieco, aby móc się jej przyjrzeć.
– Może wrócę do Mistward, aby pomóc w odbudowie?
Celaena pokiwała głową.
Co oznacza, że chociaż na chwilę pożegnamy się w czwartym tomie z Rowanem. Alleluja!
Celinka pyta Rowana o co się modlił przed spotkaniem z Maeve. Ten przyznaje, że chciał, by Celinka przeżyła spotkanie i za ich razem. Nie pasuje mi bycie ciepłą kluchą do brutalnego Rowana, ale przynajmniej mnie nie wkurza.
Celaena jednakże nie chciała wiedzieć niczego o Bogini Słońca i jej planach. Rzuciła się Rowanowi na szyję, wdychała jego zapach, zapamiętywała jego dotyk. Pierwszy sojusznik na jej dworze. Na dworze, który miał zmienić świat. Na dworze, który miał go odbudować.
Dlatego nie będę wcale temu dworowi kibicować.
Celinka ruszyła w podróż morską i pożegnała się z Rowanem.
Celaena pogładziła palcem bliznę, pamiątkę znad grobu Nehemii.
Nehemia niby umarła w zeszłym tomie, a mam wrażenie, że częściej się pojawia od niejednej żyjącej postaci. Chociażby Strzały, która uratowała dupsko Celince.
Uniosła twarz ku gwiazdom. Nazywała się Aelin Ashryver Galathynius i była dziedziczką dwóch potężnych linii, obrończynią niegdyś wspaniałego narodu, królową Terrasenu.
Nazywała się Aelin Ashryver Galathynius i nie było w niej strachu.
Maas, cieszę się, że ma pani wysokie poczucie własnej wartości, ale nie musi pani ciągle go ukazywać we własnej twórczości.
Koniec części trzeciej wspaniałej serii, jaką jest Szklany tron! Mam ochotę na małe podsumowanie ogólnego wrażenia z lektury, więc chętnie skorzystam z okazji, że wreszcie mi trafił się ostatni rozdział. Mam mieszane uczucia po lekturze. Nie myślcie, że nagle jest to niezła książka czy coś, a zmienił się charakter bycia złą. Jednak na początku plusy, bo muszę docenić, że Maas przynajmniej starała się minimalnie poprawić błędy poprzednich tomów. Nadała tożsamości bóstwom, starała się nieco lepiej rozbudować świat przedstawiony i opisywać sceny akcji, a nie je ciągle pomijać. Poprawiła się Celinka, która stała się najbardziej ludzką postacią uniwersum i rozumiałam niektóre jej rozterki i momentami jej kibicowałam. Czasami wycinałam fragmenty z tego względu, że momentami książka naprawdę nie jest źle napisana. To nie jest dalej coś, co bym czytała z wielką chęcią, ale powiedzmy, że ujdzie w tłumie. Jednak wraz z minimalnym rozwojem warsztatu pisarskiego, dostaliśmy także dziwne decyzje, jak multum grafomańskich metafor. Przypominają mi moje pisarstwo z gimnazjum, gdzie na siłę musiałam podnieść epickość tekstu i też dodawałam ciągle takie bzdury.
Maas nie z punktu analizatorskiego paradoksalnie czytało mi się gorzej niż dwa poprzednie tomy. Zaczęłam się zastanawiać, skąd to wynikało. Szczególnie, że sami fani twórczości Maas preferują dwa pierwsze tomy. Przede wszystkim – zmienił się ton powieści. Część 1 i 2 miały niby jakieś intrygi i podniosłe momenty, ale wszystko było podane w dosyć luźnej formie i skupione na trójkącie miłosnym Celinka-Dorian-Chaol, a reszta fabuły tak naprawdę była w tle. Fani mogli kibicować swoim shipom w spokoju, a my śmialiśmy się z głupoty związków. Nagle z dupy w trzeciej części mamy edgy powieść fantasy o odzyskiwaniu utraconego dziedzictwa przez zaginioną księżniczkę. Na dodatek przez to sama historia straciła swoją dynamikę, a, wchodząc w umysły fanów Maas, szukają oni luźnej czytaniny, a nie ględzenia o powadze położenia Celinki. Kolejna kwestia – bardziej apatyczne postacie. Chaol z pierwszego tomu miał spory potencjał, a Dorian był głupi, ale przy tym nieszkodliwy. Za to Rowan… Cóż, chyba idealnie pokazałyśmy, czemu nie zasługuje na żadną sympatię. Manon podobnie, ale tam jeszcze wchodzi kwestia bycia kopią Celinki. Jedynie Aedion daje mi frajdę w swym przerysowaniu jak Perrington albo pierwszotomowy Dorian. Z tego względu dla mnie seria z tak „złej że aż dobrej” zmieniła się w nudną i bardzo słabą.
Jako pani maruda, niszczycielka dobrej zabawy i pogromczyni uśmiechów dzieci, pragnę wtrącić swoje trzy grosze. Pierwszy z nich tyczy się mnogości perspektyw. Autorka absolutnie tego nie udźwignęła. Miałam do czynienia z fantasy, które stosowały podobny zabieg, jak chociażby uwielbiana przeze mnie trylogia Pamięć, Smutek i Cierń Tada Williamsa. Z tymże tam zrobiono to z głową. Przede wszystkim rozdziały były znacznie dłuższe i obfite w treść oraz przyczyniały się do rozwijania świata przedstawionego. Bohaterowie wykreowani przez autora byli też niezwykle barwni, różnili się pochodzeniem, funkcją, priorytetami i poglądami.
Tu pojawia się kwestia drugiego grosza, a więc bohaterów. Ciemna Gwiazda zwróciła już uwagę na to, że w tej części stali się wyjątkowo antypatyczni, z czym ja się absolutnie zgadzam. Jednak ich mnogość pokazała nam coś jeszcze innego – nieumiejętność autorki w kreowaniu różnorodnych postaci. Wszyscy zdają się postrzegać świat tak samo, kierować tymi samymi priorytetami, nawet ich przeszłość sprowadza się do przeżycia śmierci ukochanej osoby. Gdyby nie opisy wyglądu, byliby absolutnie nie do rozróżnienia. Choć wygląd wiele tu nie wnosi, wszak wszyscy bohaterowie są przecież piękni i dobrze zbudowani. Stanowią więc oni dla mnie kartonowe kukły, które żyją, chodzą, mówią, ale zupełnie nie czuję się z nimi związana. Z tego powodu nie poruszyła mnie zupełnie śmierć Sorschy, która mogłaby być ciekawym i dramatycznym wątkiem, gdyby tylko uzdrowicielka była kreowana na kogoś więcej niż szarą myszkę dostrzeżoną przez przystojniaka.
Propos przystojniaków – pora na trzeci grosz, czyli Rowana. Znacie już doskonale naszą nienawiść do siwego buca i wiecie, jak ogromnie cierpiałyśmy przy scenach z jego udziałem. Tym bardziej drażni mnie więc, że od pewnego momentu bohater ten zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni i protagonistka w trymiga wybacza mu wszystkie obrzydliwe zachowania oraz zagrywki. Nie lubiłyśmy wątków romantycznych z poprzednich tomów, ale przynajmniej nie były przemocowe. Tutaj zaś mamy do czynienia z każdym rodzajem przemocy, wyżywaniem się, poniżaniem, tylko po to, by z u p e ł n i e to olać. Rowana nie spotykają żadne konsekwencje w związku z tym, jak fatalnym człowiekiem – tfu, Fae – był wobec Celinki, a bohaterka krąży wokół niego jak by był co najmniej aniołem zesłanym na ziemię. Nie tylko jest to obrzydliwe, gdyż gloryfikuje przemoc, to jeszcze jest do tego zupełnie nierealistyczne, biorąc pod uwagę osobowość protagonistki. Wątek romantyczny w Dziedzictwie ognia autentycznie popsuł mi wrażenia z czytania o jakąś połowę.
Liczę jednak na to, że pomimo wielu frustracji i trudności, nasza analiza dostarczyła wam rozrywki. A oto ostateczne podsumowanie tego tomu:
Podsumowanie rozdziału:
Halo, policja? Proszę przyjechać do Erilei: 177
Royal pussy: 109
If you’re evil and you know it clap your hands: 182
Nowe szaty zabójczyni: 167
Światek z kart: 221
Przez twe ostrza, twe ostrza mordercze oszalałem: 141
Ideałów nie ma, ale jest Celaena: 144
Czy na sali jest lekarz?: 28
Zbędne cięcie: 99
Moda na cytat: 13
Sweet home Taras: 15
*Wiek to tylko liczba: 22
PS: z całego serca przepraszam za kolejną obsuwę w publikowaniu analiz, wynikała ona z mojego dosyć napiętego grafiku. Dlatego zdecydowałam się opublikować resztę tego tomu naraz. Analiza czwartego tomu jest prawie ukończona, toteż oczekujcie jej niebawem i dziękuję za waszą obecność!